---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pomysł wyjazdu na
Bałkany zrodził się już jakiś czas temu, jednak do jego realizacji doszło dopiero w tym roku. Plan podróży zakładał z początku
opcję objazdową Warszawa – Budapeszt – Zagrzeb – Sarajewo -
Mostar – Dubrownik – Bar – Belgrad – Budapeszt – Warszawa. Cała trasa miała być przejechana pociągami, a tam, gdzie nie istnieje taka możliwość
autobusami, busami lub przepłynięta promem. W planach oprócz Chorwacji i Bośni i
Hercegowiny była również Czarnogóra i Serbia. W trakcie wyjazdu
doszliśmy jednak z koleżanką Marychą (towarzyszką podróży) do
wniosku, ze nie ma sensu wydawać pieniędzy na przejechanie setek
kilometrów, po to aby pobyć w jakimś miejscu tylko jeden lub dwa
dni. Postanowiliśmy zrezygnować z dwóch ostatnich
krajów i pobyć dłużej nad chorwackim morzem. Wybór
padł na wyspę Korčula i Split.
Jugosławia
zawsze kojarzyła mi się z kilkoma rzeczami: z Ikarusami Zemun, z samochodami „Zastava” i „Yugo”,z jugosłowiańskimi
wagonami, które w czasach mojego dzieciństwa docierały do Warszawy
i czasami miałem okazję je obserwować. Przeglądając w tamtych
czasach rozkłady jazdy zawsze intrygowało mnie, że z mojego miasta
(Warszawy) dojechać można do Belgradu lub do jakiejś Rijeki albo Splitu, położonych gdzieś na krańcu Jugosławii i w
ogóle gdzieś bardzo daleko na południu. Jugosławia kojarzyła mi
się również z Olimpiadą zimową w Sarajewie w roku 1984, kiedy to
mając 8 lat (druga klasa szkoły podstawowej) obserwowałem w
telewizji zmagania polskiego skoczka Piotra Fijasa (Adam Małysz był
w tamtych czasach jeszcze małysz ;)) Pamiętam, że każda
transmisja rozpoczynała się animowaną czołówką, na której
maskotka igrzysk – wilczek Vucko skacze na nartach z okrzykiem „Sarajevoooo…” Pamiętam jaką nobilitacją dla miasta były
tamte igrzyska. Pomimo położenia za żelazną kurtyną,
Jugosłowianie byli w o wiele lepszej sytuacji niż pozostałe tzw. kraje demokracji ludowej. Mogli Oni w miarę swobodnie podróżować na zachód a
jugosłowiańskie linie lotnicze miały w swojej flocie samoloty amerykańskiej
konstrukcji zamiast radzieckich Iłów, Tupolewów i Antonowów.
Jednym słowem niezależna od ZSRR Jugosławia była obiektem
zazdrości innych krajów bloku wschodniego a zorganizowanie igrzysk
olimpijskich świadczyło o wysokim stopniu rozwoju kraju. Jugosławia kojarzy mi się
w końcu z bezsensowną i głupią wojną (abstrahując od tego, ze
każda wojna jest bezsensowna i głupia), która pochłonęła setki
tysięcy ofiar w imię chorych, nacjonalistycznych ambicji przywódców
i różnego rodzaju watażków w rozpadającym się kraju. Dobrze pamiętam czasy, gdy na ekranach
telewizorów codziennie transmitowane były obrazy rozpadu
Jugosławii: walące się w gruzy miasta i wsie, ucieczki przed snajperami, płacz i brak nadziei. Jednocześnie obserwowaliśmy kurtuazyjne uśmiechy i
uściski dłoni polityków walczących stron, bierność społeczności
międzynarodowej i państw zachodnich. Walące się w gruzy
olimpijskie Sarajewo przypominało jak okrutne figle płatać może
historia…
Warszawa - Budapeszt
Pierwszy etap podróży obejmował
podróż z Warszawy do Budapesztu. Postanowiliśmy skorzystać z
oferty Spar Night w PKP Intercity i pojechać wagonem z miejscami do
leżenia (cena biletu to 39 Euro). W
wagonie z początku nie działało oświetlenie a węgierski
konduktor nie za bardzo potrafił wytłumaczyć dlaczego. System rezerwacji nie przewidział dla nas
miejsc w tym samym przedziale, tak więc z początku jechaliśmy w dwóch częściach wagonu. Po zamianie miejsc z inną pasażerką udało się jechać już wspólnie, tylko we dwójkę (po drodze nikt się nie dosiadł). Po przyjeździe na dworzec Keleti w
Budapeszcie i wymianie pieniędzy pojechaliśmy metrem na dworzec
Deli położony po drugiej stronie Dunaju. O godzinie 13.25 mieliśmy
stąd odjechać pociągiem do Zagrzebia. Po kupieniu biletów
postanowiliśmy pójść na spacer na pobliską Górę Zamkową. Nie
będę się rozpisywał na temat Budapesztu, wspomnę tylko, ze była
to moja kolejna wizyta w tym mieście. Opis stolicy Węgier
wymaga osobnej, obszernej relacji.
Budapeszt - Zagrzeb
Podroż z Budapesztu do Zagrzebia była długa i męcząca, do tego cała na stojąco. Pociąg przepełniony był pasażerami, głównie "backpackerami" zapewne udającymi się w podróż po zakończeniu festiwalu "Sziget". Dostanie się do WC graniczyło z cudem, a zmęczenie potęgował dodatkowo upał i brak klimatyzacji w wagonie. Na terenie Węgier pociąg wlókł się niemiłosiernie linią kolejową wzdłuż Balatonu, zatrzymując się na prawie wszystkich stacjach. W zasadzie był to węgierski pociąg regionalny, do którego przyłączone były wagony bezpośrednie do Zagrzebia i Ljubljany. Po postojach, kontrolach paszportowych i wymianie lokomotyw na granicy dotarliśmy w końcu szczęśliwie do stolicy Chorwacji. Po wyjściu z wagonu byłem zmęczony do tego stopnia, ze myślałem, że zemdleję, na szczęście skończyło się tylko na wymiotach.
Główny dworzec Zagrzebia (Zagreb Glavni Kolodvor) powitaliśmy wieczorem i jak to zwykle w takich przypadkach bywa trzeba było znaleźć nocleg. O tej godzinie żadna informacja turystyczna nie była czynna, tak więc postanowiliśmy szukać noclegu sami. Przed wyjazdem wynotowałem sobie adresy najtańszych hosteli, jednak bez wcześniejszej rezerwacji znalezienie noclegu okazało się nie lada wyzwaniem. Chcieliśmy przenocować w hotelu Pozitiv, który znajdował się dość daleko od dworca. Nie zniechęceni odległością i późną porą ruszyliśmy więc przez miasto. Po drodze znaleźliśmy co prawda przypadkowo inny hostel (Cherry), jednak uznaliśmy, że cena 18 Euro za nocleg we wspólnym pokoju to za dużo i ruszyliśmy dalej. Po dotarciu do Hostelu Pozitiv okazało się, ze ma on tej nocy pełne obłożenie, tak więc zostaliśmy „na lodzie”. Postanowiliśmy wrócić do Cherry hotelu i przenocować dwie noce we wspólnym pokoju. Zarządzająca hotelem i położonym obok niego pubem okazała się sympatyczną osobą a jej wielki, czarny, rozpieszczony nowofundlandczyk był prawdziwą gwiazdą tego miejscaJ. Drugiego wieczora dostaliśmy po butelce Staropramena (w ramach rekompensaty za przysługujące nam śniadanie, które mieliśmy zjeść następnego dnia rano a którego właścicielka nie mogła nam przygotować ze względu na zbyt wczesną porę naszego wyjazdu).
Budapeszt - Zagrzeb
Podroż z Budapesztu do Zagrzebia była długa i męcząca, do tego cała na stojąco. Pociąg przepełniony był pasażerami, głównie "backpackerami" zapewne udającymi się w podróż po zakończeniu festiwalu "Sziget". Dostanie się do WC graniczyło z cudem, a zmęczenie potęgował dodatkowo upał i brak klimatyzacji w wagonie. Na terenie Węgier pociąg wlókł się niemiłosiernie linią kolejową wzdłuż Balatonu, zatrzymując się na prawie wszystkich stacjach. W zasadzie był to węgierski pociąg regionalny, do którego przyłączone były wagony bezpośrednie do Zagrzebia i Ljubljany. Po postojach, kontrolach paszportowych i wymianie lokomotyw na granicy dotarliśmy w końcu szczęśliwie do stolicy Chorwacji. Po wyjściu z wagonu byłem zmęczony do tego stopnia, ze myślałem, że zemdleję, na szczęście skończyło się tylko na wymiotach.
Główny dworzec Zagrzebia (Zagreb Glavni Kolodvor) powitaliśmy wieczorem i jak to zwykle w takich przypadkach bywa trzeba było znaleźć nocleg. O tej godzinie żadna informacja turystyczna nie była czynna, tak więc postanowiliśmy szukać noclegu sami. Przed wyjazdem wynotowałem sobie adresy najtańszych hosteli, jednak bez wcześniejszej rezerwacji znalezienie noclegu okazało się nie lada wyzwaniem. Chcieliśmy przenocować w hotelu Pozitiv, który znajdował się dość daleko od dworca. Nie zniechęceni odległością i późną porą ruszyliśmy więc przez miasto. Po drodze znaleźliśmy co prawda przypadkowo inny hostel (Cherry), jednak uznaliśmy, że cena 18 Euro za nocleg we wspólnym pokoju to za dużo i ruszyliśmy dalej. Po dotarciu do Hostelu Pozitiv okazało się, ze ma on tej nocy pełne obłożenie, tak więc zostaliśmy „na lodzie”. Postanowiliśmy wrócić do Cherry hotelu i przenocować dwie noce we wspólnym pokoju. Zarządzająca hotelem i położonym obok niego pubem okazała się sympatyczną osobą a jej wielki, czarny, rozpieszczony nowofundlandczyk był prawdziwą gwiazdą tego miejscaJ. Drugiego wieczora dostaliśmy po butelce Staropramena (w ramach rekompensaty za przysługujące nam śniadanie, które mieliśmy zjeść następnego dnia rano a którego właścicielka nie mogła nam przygotować ze względu na zbyt wczesną porę naszego wyjazdu).
Rozkład jazdy Warszawa - Budapeszt
Tablica kierunkowa na drzwiach naszego wagonu.
Nasz przedział w kuszetce z Warszawy do Budapesztu.
Elektrowóz 240 087-2 Kolei Słowackich (ZSR) z pociągiem osobowym czeka na odjazd do Bratysławy na stacji Nové Zámky.
Peron stacji Štúrovo.Budapest-Keleti pályaudvar skoro świt.
Jednorazowy bilet na metro w Budapeszcie.
Metrem dojeżdżamy na dworzec Deli (Budapest-Déli pályaudvar), skąd odjeżdża nasz pociąg do Zagrzebia. 
Tramwaj Ganz CSMG2 na Alkotás utca, obok dworca Déli.
Knajpa w wagonie obok dworca Deli.
Widok na Budę z Góry Zamkowej.
Figury na Górze Zamkowej.
Brama Wiedeńska (Bécsi kapu).
Plac bramy Wiedeńskiej (Bécsi kapu tér).
Fortuna utca.
W porze odjazdu udaliśmy się na
dworzec Deli, żeby zapakować się w pociąg. Okazało się
niestety, ze wszystkie miejsca są zajęte a my nie mamy miejscówek,
tak więc czekała nas 6,5 godzinna jazda na korytarzu do tego w
niemałym tłoku. Ten etap podróży wspominam jako najgorszy: na
zewnątrz upał, do tego pociąg wlókł się niemiłosiernie
zatrzymując się co chwilę niczym tramwaj w położonych po drodze
nadbalatońskich kurortach. Nie wiem, na jakiej zasadzie „trasowano”
ten pociąg, w każdym razie jazdę tą „odchorowałem” (sami
domyślcie się jak;)).
Bilet Budapeszt Deli - Zagrzeb Glavni kolodvor. Poniżej okładka.
Rozkład jazdy Budapeszt - Zagrzeb
Nasz pociąg do Zagrzebia / Lublany.
Wagon 1/2 klasy Kolei Słoweńskich (Slovenske železnice).
Jednostki 5341 sfotografowane przy wyjeździe ze stacji Budapest-Déli. Obsługują one ruch podmiejski m.in. do Székesfehérvár i Komárom.
Parowóz - pomnik na stacji Székesfehérvár.